wtorek, 18 lutego 2014

Od Altair'a: Samotna wyprawa

Rozmowa z Dante coraz bardziej mnie bawiła. Uwielbiam jak wilkom plącze się język próbując ze mną rozmawiać. W końcu nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem.
-Co cię tak bawi?- spytał lekko rozzłoszczony Berni, niedźwiedź Dantego.
-Nic, nic- odparłem i uspokoiłem się.- Przypomniało mi się tylko coś śmiesznego. No nic, miło się gadało ale na mnie już czas.
Dante nie protestował, Berni również. Ruszyłem więc w las z zamiarem znalezienia Venoma. Muszę go poprosić o jedną drobną rzecz...

-Nie, nie, NIE!- zaprotestował głośno generał.- Nie pozwolę ci pchać się w środek cudzej wojny!
-To nie jest cudza wojna!- oburzyłem się.- To wojna o mój rodzinny kraj! Nie mogę pozwolić by inni z mojego zakonu walczyli tam sami! Co ty byś zrobił gdybyś był za granicą a nas pod twoją nieobecność napadła obca wataha?!
Venom mentalnie powstrzymywał się przed uduszeniem mnie, a przynajmniej tak mówił jego wzrok. Chyba posunąłem się za daleko.
-Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak ciężko było mi opuścić własny oddział! Ja również straciłem watahę ale dla dobra własnego i swoich bliskich uciekłem stamtąd...
-I tu zachodzi parę drobnych różnic- rzuciłem zajadle.- Ja nie mam bliskich i na pewno nie uciekłbym z pola walki jak jakiś nieopierzony żółtodziób!
Zaszła chwila ciszy.
-WYNOŚ SIĘ STĄD!- głos Venoma pewnie było słychać nawet w najwyżej położonych jaskiniach.

Wracałem ścieżkami do swojej jaskini mamrocząc pod nosem przekleństwa.
-Cześć Altair...- zaczęła Rubylee ale nawet nie odpowiedziałem.
Wparowałem do swojej jaskini. Zgarnąłem z półki sztylety i przypiąłem je sobie do pasa. Do przednich łap przypiąłem ochraniacze i ukryte pod nimi ostrza. Na to znów założyłem płaszcz a na pysk zarzuciłem kaptur.
Wieczorem byłem już daleko od legowisk.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pamiętaj! Komentarze są moderowane!