-Wstawaj księżniczko!- obudził mnie znajomy głos.
Otworzyłem
oczy. Leżałem w mokrym lochu. Obok siedział Ithan...ale ten głos nie
należał do niego. Ktoś siedział w rogu pomieszczenia. Starszy wilk...w
białym płaszczu!
-Mistrz Ulffric!- zerwałem się z miejsca.
-No proszę!- Ulffric wstał i przyjrzał mi się.- Mój własny uczeń, Altair...W TYM SAMYM LOCHU CO JA!
Ostatnie słowa brzmiały jak nagana. Tak, to na pewno mój mistrz.
-JAK TY MOGŁEŚ DAĆ SIĘ NABRAĆ?! I KTO CI W OGÓLE KAZAŁ TU WRACAĆ?!
-A miałbym zrobić inaczej?- sparowałem.- Sam mnie uczyłeś że honor jest najważniejszy! To właśnie on kazał mi tu wrócić!
Ulffric uspokoił się.
-Za dobrze cię wyszkoliłem- westchnął.- A teraz chodź przytulić staruszka.
Uśmiechnąłem
się. Serdecznie uściskałem starego mistrza. Potem opowiedziałem co się
ze mną działo i jak dowiedziałem się o wojnie. Ithan z powagą zaprzeczał
gdy opisywałem jego bohaterską postawę. Nagle ktoś otworzył zakratowane
drzwi.
-Kapitan chce was widzieć- oznajmił strażnik patrząc na mnie i na Ithana.
Prowadząc nas nie był brutalny i złośliwy, pewnie ze względu na Ithana. Po drodze szturchnąłem szczeniaka.
-Nie podkulaj ogona- szepnąłem.- Nie okazuj strachu, bo przeciwnik to wykorzysta.
Szczeniak
od razu zrozumiał i wyprostował się dumnie. Nasza sytuacja była
beznadziejna, bo nie miałem sztyletów, ale nawet bez broni warto śmiać
się wrogowi w twarz samą postawą.
Zaprowadzono nas do
przestronnego pokoju. czerwony dywan prowadził do eleganckiego tronu.
Wielkie okna zdobiły witraże a ściany gobeliny i boazerie. Na tronie
siedziała ostatnia osobistość jaką chciałbym teraz zobaczyć.
Była
to wilczyca, o szarym futrze. Miała na sobie trzy skórzane pasy, za
którymi były sztylety i podobne ostrza do rzucania. Na łapach ozdobne
bransolety a na szyi order kapitana. Sama w sobie wilczyca promieniowała
dostojnością i powagą. I nawet ja przyznaję, że jest całkiem ładna
zarówno z urody jak i doświadczenia.
-Witaj, o wielka Vivanne!- skłoniłem się ironicznie.- Morituri te salutant!*
Vivanne uśmiechnęła się drwiąco.
-I
kto by pomyślał- wilczyca wstała z siedziska i podeszła do mnie.- Kopę
lat, Altair. Trochę się tu pozmieniało...ale widzę, że nadal jesteś
wygadany za dwóch. Możecie odejść- skinęła na strażników.
-A ty nadal równie wredna.
Vivanne parsknęła perlistym śmiechem. Zauważyła Ithana i podeszła do niego.
-A ty to kto? Nowy podopieczny asasynów?
Ithan fuknął i cofnął się. Vivanne znów się uśmiechnęła.
-Wracając
do ciebie Altie- drgnąłem na znane mi przezwisko. Niestety wilczyca to
zauważyła.- Pewnie znów odmówisz dołączenia w moje szeregi?
-Prędzej zdechnę- uśmiechnąłem się imitując jej wkurzające minki.
-A szkoda, Może byś nawet został moim zastępcą...- wilczyca musnęła swoim ogonem mój nos. Typowa uwodzicielska sztuczka.
-A może pójdźmy na lepszy układ- zaproponowałem.- Ty się w końcu zamkniesz a ja przestanę ci zawracać głowę.
Vivanne
najwyraźniej nic nie mogło zepsuć humoru. Już miała coś powiedzieć gdy
nagle pomiędzy jej przednimi łapami wbił się sztylet. Za nią wylądował
asasyn.
-Przykro mi, ale twój Altie idzie z nami- oznajmił krótko.
Obok wylądowała jeszcze dwójka asasynów. Jeden z nich rzucił mi moje
sztylety.
Wilczyca znowu się uśmiechnęła.
-To czas na zabawę- powiedziała i zawyła. Do sali wpadli strażnicy.
Rozpoczęła
się walka. Korzystając z zamieszania wymknąłem się z Ithanem. Vivanne
jednak pobiegła za nami. Wolałbym strażników od niej, ale nie mogę
marudzić.
Na szczęście do pościgu szybko dołączyła trójka asasynów, którzy nas uratowali. Rozpoznałem starego towarzysza.
-Khajit!- zawołałem.
-Pogadamy sobie kiedy indziej!- przerwał mi wilk.- Teraz biegnij!- wyciągnął zza pasa sztylet i rzucił w liny mocujące w jednym miejscu drewniane beczki. Beki potoczyły się po drodze. Chwyciłem Ithana za kark i skoczyłem ponad przeszkodami. Vivanne nie zdążyła zareagować i zatrzymała się.
-Kiedyś cię dorwę, Altair!- krzyknęła.
-Powodzenia!- odkrzyknąłem i wybiegliśmy z miasta.
*Mrituri te salutant - (łac.) "pozdrawiają cię idący na śmierć" (przypis autora)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętaj! Komentarze są moderowane!