poniedziałek, 24 lutego 2014

Od Altair'a: Powrót do T'hadi, część II

Towarzystwo Ithana okazało się lepsze niż przypuszczałem. Maluch był strasznie podobny do mnie. Rwał się do walki ale z drugiej strony zachowywał pewien dystans. Nie należał do szczeniaków, które wychwalają się "A ja pokonam wszystkich, bo jestem najlepszy i najsilniejszy!". Takie właśnie dzieciaki nie zdają sobie sprawy z powagi sytuacji w jakiej znajduje się wojownik w PRAWDZIWEJ wojnie. Ithan nie przechwalał się. Nie chciał mieć do czynienia z wojną, ale też nie żądał byśmy zawrócili. Parł uparcie do przodu. Kiedy spytałem go dlaczego chce iść ze mna do T'hadi, odpowiedział:
-Nie wiem dokładnie. Coś w środku mówi mi, bym tam poszedł i mam wrażenie że nie powinienem ignorować tego czegoś.
-I bardzo dobrze- odparłem.- To coś to honor. Kiedyś zrozumiesz na czym dokładnie polega.

Po paru dniach wędrówki po pustyni dotarliśmy do celu. Wspiąłem się na wydmę by lepiej widzieć horyzont. Nie zobaczyłem go...był zasłonięty przez kamienne miasto.
-To tutaj- powiedział Ithan ale bez szczególnego entuzjazmu.
-Tak. Oto T'hadi- odparłem.- Niegdyś ostoja dla wyrzutków...a teraz gniazdo jadowitych szerszeni z czarnymi krzyżami na grzbietach.
Ruszyliśmy w stronę bramy. Jak się spodziewałem stało tam dwóch strażników. Widząc nas zasłonili nam przejście.
-Kto idzie?- spytał hardo jeden z nich.
-Zależy kto pyta- odpowiedziałem z uśmieszkiem. Ithan chyba już się domyślił co będzie jeśli ci idioci nas nie przepuszczą.
-Pilnuj języka- ostrzegł strażnik- bo ci go kto przytnie.
-O ile zdąży dobyć ostrza- sparowałem. Strażnicy nie byli tacy głupi. Przynajmniej ten, który nic nie zrobił, bowiem drugi skoczył na mnie. Również skoczyłem. Tylko jeden z nas wylądował na własnych łapach. Chyba nie muszę opowiadać kto...
Drugi strażnik widząc martwego towarzysza chciał podnieść alarm...i znów uratował nas Ithan. Szczeniak ugryzł strażnika w łapę.
-Ty mały...- nie dokończył bo poderżnąłem mu gardło ukrytym ostrzem.
-Nie przeklinamy przy dzieciach- rzuciłem.
Ukryłem w piasku zwłoki i weszliśmy do miasta.
Naszym oczom ukazały się zatłoczone uliczki pomiędzy kamienicami. Samego miasta nie stworzył żaden wilk, lecz jakieś dwunożne istoty, które dawno temu wytępiły miliony wilków. Później stało się schronieniem, warowną twierdzą, do której się te dwunogi już nigdy nie dostaną. Gdy ci mordercy zniknęli zaczęły się wojny bratobójcze o ten fort. I tak doszliśmy do chwili obecnej: strażnicy i władcy mają gdzieś cywili, szerzy się przestępstwo i bieda. I właśnie po to byli tu asasyni.
Byli...bo jak na razie nie widziałem tu żadnego.
-Gdzie oni są...- mruknąłem na głos już po raz któryś przemierzając tą samą ulicę.
-Nie rozumiem- odparł Ithan.- Poniekąd macie działać w ukryciu. Czy właśnie nie chodzi o to byście byli niewidoczni?
-Dla cywili owszem. Ale porządny asa...porządny szpieg umie zauważyć to, czego cywil nie może. W tym innych takich jak ja.
-Może wszyscy są w tajnej siedzibie? Bo chyba jakąś macie, prawda?
Pomysł Ithana nie był głupi. Głupie były jego konsekwencje.
Udaliśmy się do kryjówki zakonu. Przejście było w starej winnicy na dachu jednego z najwyższych budynków. Musiałem wnieść Ithana na górę co nie przypadło do gustu ani mnie ani jemu.
"Jeśli będę się musiał nim opiekować" pomyślałem "to w pierwszej kolejności nauczę go wspinaczki".
Gdy wdrapałem się na dach podszedłem do rzekomej ściany. Odgarnąłem zasłonę zasłonę winorośli pokazując wejście do kryjówki. Zeszliśmy po schodkach w dół...
Nie zastaliśmy nikogo.
Stoliki były poprzewracane, różne mapy i dokumenty walały się po podłodze, butelki po lekarstwach i truciznach były potłuczone.
-Tu była jakaś walka- Ithan wyrwał mi z gardła te słowa.
-I to niedawno...- dodałem.
Przyjrzałem się śladom. Były świeże...najstarsze mogły mieć co najmniej godzinę...
Wtedy w głowie zaświtała mi rzecz straszna i oczywista.
-Ithan!- zacząłem.- To zasadz...
Nie dokończyłem. Ktoś mnie walnął w głowę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pamiętaj! Komentarze są moderowane!