Droga do Thadi dłużyła mi się niemiłosiernie. Dotarłem do gór Granicznych z kilkunasto godzinnym opóźnieniem. Z trudem wspiąłem się na szczyt. Stanąłem na czubku już długo po zmroku. Za górami rozciągała się preria. Dalej krzewy i trawa ustępowały miejscu ubitej ziemi a potem piaskom pustyni. Za pustynią znajdował się mój kraj, gorące i wysuszone słońcem Thadi.
Nie było sensu podróżować po prerii nocą. Za dnia wieje na niej suchy i nieznośny wiatr, zaś w nocy jest niemal lodowato. Lepiej znoszę upały, gdyż tutejsze prerie poprzecinane są rzekami. Nocą rzeki to po prostu lodowe piekło. Więc plan podróży jest dość prosty: prerię będę przemierzał dniami, a pustynię nocami.
Następnego dnia szybko pokonałem drogę w dół gór przez lasy. Pokonanie prerii zajęło trochę dłużej, bo prawie tydzień. Nie wydarzało się nic ciekawego. Aż dotarłem do granic pustyni...
Na wytartym w piachu szlaku leżał wywrócony drewniany wózek. Zapasy leżały w piachu. Trochę dalej zauważyłem grupkę wilków. Sadziłem że to zwykli podróżni...dopóki nie ujrzałem ich białych pancerzy z czerwonym krzyżem na grzbiecie. Schowałem się za wozem i słuchałem:
-He he! Dalej mały! Tańcz!- śmiał się do rozpuku pierwszy żołnierz.
-Dawaj bo skończysz jak twoi starzy!- dorzucił drugi.
-A może by go trochę podgryźć? Od razu się ruszy!- po wypowiedzi trzeciego niemal dostałem wścieklizny.
Spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem żałosną i smutną scenę: trójka dorosłych żołnierzy z czerwonym krzyżem na pancerzach męczyło małego szczeniaka. Obok leżały dwa trupy...najwyraźniej rodzice małego.
Nie wytrzymałem. Wyskoczyłem zza wozu i jednym zgrabnym skokiem wylądowałem na grzbiecie pierwszego żołnierza przyszpilając go do piaszczystego gruntu. Zanim jego towarzysze się ocknęli wbiłem ukryte w rękawie ostrze w kark leżącego. Drugiemu rzuciłem się zębami do gardła. Musiałem jeszcze wbić mu sztylet, bo nadal się szarpał. W szamotaninie nie zapomniałem o trzecim żołnierzu. Prawie by mi wbił mój własny sztylet w plecy...gdyby nie ten mały szczeniak! Dzieciak wskoczył mu na głowę i zaczął bić łapkami po oczach, uszach i nosie.
-Głupi! Zły wilk!- krzyczał za każdym uderzeniem.
Wbiłem mu sztylet pod gardło.
-I kto teraz się śmieje?- spytałem twardo patrząc mu prosto w oczy.
Puściłem wilka i obejrzałem się po pobojowisku. Z niesmakiem spojrzałem na szczeniaka. Dzieci w jego wieku nie powinny oglądać takiej rzezi.
-Wybacz że musiałeś to widzieć...- powiedziałem do malucha.
-To nic psze pana. Gdyby nie pan to skończyłbym jak...jak...- tu głos mu się załamał i zaczął rzewnie płakać.- Oni-ni zabil-li mo-o-oich rodziców!!!- szczeniak odruchowo przytulił się do mojej łapy. Nie miałem serca go odpychać.
Nagle coś mi zaświtało w głowie. Ja...ja już przecież widziałem tego malucha! Podróżował z resztą swojej watahy. Uciekali przed watahą Czarnego krzyża. Nie wiem dlaczego zdecydowali się wrócić do Thadi.
-Czyli pan idzie walczyć z tymi złymi?- pytał maluch.- I to pana wtedy spotkałem za tymi górami?
-Tak i tak- odpowiedziałem nadal brnąc naprzód.- Przypomnisz mi jak masz na imię?
-Ithan- odpowiedział wilczek.- A...dlaczego idziemy nocą?
-Bo za dnia jest za gorąco.
-Ale w nocy się śpi!
-Na pustyni jest inaczej.
-A gdzie się będziemy chować?
-Będziemy robić prowizoryczny namiot z plandeki wozu twoich...- przerwałem bo nie chciałem przypominać małemu o jego zmarłych niedawno rodzicach.
-Już w porządku...- powiedział maluch widząc moją niepewność.- Ważne że mnie pan znalazł i uratował! I teraz będziemy juz podróżować razem, prawda? Będziemy walczyć z tymi wstrętnymi...- tu maluch powiedział tak obrzydliwą obelgę że aż zwróciłem mu uwagę:
-Ithan!
-No co? Przecież oni tacy są!
Uśmiechnąłem się pod nosem. Może ten maluch nie będzie aż tak złym kompanem jak myślałem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętaj! Komentarze są moderowane!